Nasze dobre samopoczucie może ważyć dwa kilogramy. Tyle mniej więcej stanowi ogólna waga caluśkiej naszej mikroflory zamieszkującej głównie nasze jelita. Dwa kilo, jak szacują naukowcy to jakieś czterdzieści bilionów bakterii bardzo różnych gatunków. To dane orientacyjne, choć dobrze jest wiedzieć, że ludzki organizm to jednak mocno skomplikowana maszyna, którą dość łatwo można rozstroić. Zarządzanie taką ilością osobników to finezyjna robota, którą łatwo spartolić. Albo przynajmniej rozstroić. I, jak sami niestety mamy świadomość, proces regeneracji nie odbywa się tak, że idziesz do exclusive store i mówisz: dzień dobry, poproszę dwa kilogramy dobrej jakości. No nie. To systematyczna, dość żmudna robota, za pomocą której, niczym dłutem w marmurze wykuwamy hasło przodowników trawienia i dobrego samopoczucia: jesteś tym, co jesz! Jak to zwykle bywa z bakteriami i równowagą jelitową, w masie mikroorganizmów stanowiącej nasz mikrobiom jest całkiem sporo grup wpływowych i trzymających władzę. To probiotyki.


Światowa Organizacja Zdrowia (tak, uznajemy wiedzę naukową, opieramy się na danych i faktach) definiuje probiotyki jako żywe i aktywne grupy drobnoustrojów, które przynoszą nam korzyści zdrowotne. Z reguły zamieszkują one nasze jelita i stamtąd roztacza się ich promieniujące dobro na cały ludzki organizm. Musicie bowiem wiedzieć że nasz układ pokarmowy jest niesamowicie unerwiony (trawienie pokarmów to jednak mega skomplikowana czynność) wymagająca osobnego sterowania, i oprócz regulacji swojego własnego działania, przekazuje także do głównej jednostki dowodzenia czyli naszego mózgu bardzo dużo informacji. Stąd mowimy, że jelito to nasz drugi mózg, a rozregulowanie w obrębie jego działania powoduje stany zapalne, zaburza transport kluczowych neuroprzekaźników i może powodować  zaburzenia nie tylko w naszym samopoczuciu fizycznym, ale także zachwianie naszej równowagi psychicznej.

Całkiem sporo probiotyków znajduje się w naszym układzie moczowo-płciowym, oddechowym czy też na skórze. Szkopuł więc w tym, aby po pierwsze, dostarczać organizmowi żywe i aktywne probiotyki. Po drugie należy zadbać, aby były dostarczane w takiej ilości, żeby ich działanie mogło przynosić nam korzyści. (Bo jedna na milion to niech zostanie wasza druga połowa, probiotyków to my chcemy całe mnóstwo).

Najbardziej znane probiotyki to bakterie z grupy Lactobacillus oraz Bifidobacterium, choć do tej grupy należą również i drożdze pomagające np. leczyć biegunki. Gdzie znajdziemy te cuda? We wszystkich naturalnych produktach fermentowanych  typu: jogurty, kefiry, kiszona kapusta, kimchi, zakwasy buraczane czy też naturalne octy. Oczywiście, także w niektórych suplementach diety. Trzeba również pamiętać, że choćby na etykiecie pisało, że w produkcie jest “milionpięćsetstodziewięćset” różnistych dobrych szczepów, a produkt jest pasteryzowany to działanie probiotyczne na nasz organizm jest żadne. Mówiąc kolokwialnie: na cholerę nam masa trupów? Więc jeśli dbacie o to, aby w waszej diecie były obecne probiotyki, to absolutnie nie dajcie się nabrać na takie chwyty reklamowe, jak pasteryzowane produkty probiotyczne. 

Sam probiotyk, choć oczywiście jest mega ważny, bez pomocy i transportu w odpowiednie miejsce wiele nie zdziała. Stąd musimy je doposażyć w odpowiedniej jakości pożywkę, która je wzmocnić i pozwoli im się namnażać. Jeżeli potraktujemy probiotyki jako dzielnych wojowników to powinniśmy ich wyposażyć na drogę w dobrej jakości jedzonko, czyli w prebiotyki.  Krótko mówiąc prebiotyki to włókna pokarmowe, czyli dobrze nam znany błonnik! Włókna nie są trawione przez człowieka, aż trafiają do naszego jelita grubego, gdzie z ogromną ochotą i przyjemnością trafiają wprost na proces fermentacji dokonywany przez bakterie probiotyczne. Czyli zobaczcie, samo łykanie probiotyków nie wystarczy, warto jeszcze zapewnić naszym sprzymierzeńcom transport we właściwe miejsce  oraz dowieść im dobrej szamki!. To znaczący szczegół, ponieważ na co dzień w naszej diecie zawartość włókien pokarmowych jest znikoma. Cóż więc z tego, że prowadzimy np. całkiem dobrą suplementację, skoro nasze probiotyki nie mają czym się odżywiać? Tymczasem dawka prebiotyku stymulująca florę jelitową, zalecana przez Państwowy Instytut Mikroekologii w Poznaniu to np.: jeden zielony banan, filiżanka zimnego makaronu czy też średniej wielkości ziemniaczek w mundurku. Przyznacie, nie jest to wygórowana cena za utrzymanie dwóch kilogramów jakości. Ponieważ jednak błonnik pokarmowy z początku może powodować nieco wzdęć, warto wprowadzać go do swojej diety stopniowo. Tym bardziej, że nasze probiotyczne mikroorganizmy odżywiające się włóknem pokarmowym, jako produkt uboczny swojego metabolizmu produkują niemal ambrozję, czyli tak zwane postbiotyki. Inaczej rzecz ujmując postbiotyki to martwe, ale bioaktywne składniki stymulujące wzrost innych bakterii oraz pracę systemu immunologicznego naszego organizmu. Należą do nich kwasy tłuszczowe, enzymy, peptydy czy aminokwasy, które działają na nasze jelitko jak balsam: zapobiegają jego stanom zapalnym, zmniejszają stres oksydacyjny, chronią przed chorobami przewlekłymi, stymulują produkcję śluzu w jelitach i są… pyszną i wartościową pożywką dla innych mega dobrych bakterii. Czyli tak: więcej probiotyków i więcej włókien pokarmowych to więcej produktów przemiany materii tych bakterii które, na zasadzie efektu domina, powodują jeszcze więcej jedzenia dla innych super pożytecznych koleżanek. Im więcej dobrych wojowników i ich dobroczynnych przyjaciół, tym mniej miejsca na szkodliwych gości, sprawiających, że nasz organizm totalnie się rozjeżdza.

Uf! Można zostać “biotykowym freakiem”, co nie? Gdybyście stracili na chwilę perspektywę, to chcemy Wam przypomnieć, że te przysyłanie wojowników, posiłków, przyjaciele, ambrozje itd, to nie jest kolejny remake “Władcy pierścieni” tylko historie z Waszego jelita! Sami widzicie, że tu kupa fascynujących rzeczy się dzieje!

Najlepiej więc, dostarczać naszemu organizmowi kombo, czyli probiotyki wraz z włóknami pokarmowymi, które są dla naszych wojowników źródłem energii. Taki zestaw złożony z probiotyku i prebiotyku nazywamy synbiotykiem. To wyjątkowo skuteczny team służący utrzymaniu naszego jelita w dobrej kondycji. Naturalnym produktem synbiotycznym jest np. kiszona kapusta. Jeśli jednak nie jesteście jej fanami, zadbajcie o to, aby tak łączyć ze sobą produkty żeby zapewnić waszym jelitom jedno i drugie.

Wracamy do naszego wykuwanego wiedzą i praktyką sloganu: jesteś tym co jesz. Jak więc wybrać produkty, aby miały funkcjonalność i rzeczywiście wzbogacały naszą mikrobiotę? Szukajmy produktów naturalnych, o prostym składzie, niepasteryzowanych i niefiltrowanych. Jeżeli wybieracie preparat kombo, zwróćcie uwagę, czy rzeczywiście jest przebadany pod kątem żywotności mikroorganizmów. Pamiętajcie również, że jeżeli w składzie preparatów znajduje się cukier, to wcale nie jest to samo zło! Może on spełniać zadanie jako prebiotyk i dowozić szamkę i energię bakteriom probiotycznym.

Przyjrzyjcie się składowi naszej wody probiotycznej i kombuchy. Obie zawierają żywe kultury bakterii, są niefiltrowane i niepasteryzowane. Każdy z napojów nieco się różni składem oraz zawartością mikroorganizmów. Kombucha to produkt fermentacji związku bakterii głównie z grupy octowej i drożdży, natomiast woda probiotyczna zawiera bakterie kwasu mlekowego, między innymi dobrze nam znanego lactobacillusa. Oba produkty to super moc korzystnych probiotyków – wojowników kolonizujących nasze jelito wyposażonych w jedzonko na drogę czyli prebiotyki oraz całą masę ambrozji, czyli postbiotyków. Dostarczane do Waszego centrum dowodzenia zasiedlają je, radośnie się rozmnażając i przy okazji rozprawiając się z niechcianymi bakteriami.  Dzięki temu mamy pewność, że dostarczamy naprawdę sporo dobroci do naszych dwóch kilogramów jakości.